Po co duchowe nauki, poszukiwania, terapie?
Po paru latach duchowych poszukiwań pewnego dnia uświadomiłam sobie, że… już jesteśmy Jaźnią i znajdujemy się u celu. Dziś czytam w Internecie, że wielu ludzi również tego doświadczyło, mogę więc śmiało o tym napisać.
Podoba mi się porównanie duchowych poszukiwań do wędrówki ludzika ulepionego z soli. Ludzik szedł, szedł, aż w końcu znalazł się nad brzegiem oceanu.
– Kim jesteś? – zapytał. Lecz w odpowiedzi usłyszał tylko miarowy szum fal.
Chcąc zrozumieć naturę oceanu, zaczął go zaznawać zmysłami. Najpierw włożył do wody rękę i nagle… ona rozpuściła się. Potem drugą rękę, nogi… na koniec cały wskoczył w fale, a wtenczas z resztek tego, co można by nazwać ludzikiem zdał się słyszeć radosny okrzyk:
– Jestem oceaaanem!!!
Skoro już jesteśmy doskonali i nie potrzebujemy niczego szukać, za niczym zdążać, niczego urzeczywistniać, to w miejscu tym rodzi się pytanie: Jaki sens ma zgłębianie duchowych nauk, poszukiwania, terapie? Skoro i tak jesteś TYM, po cóż ci cokolwiek? Znajomość odpowiedzi na to pytanie jest bardzo ważna, jako że ponownie konfrontuje nas z Rzeczywistością-Jaźnią. W moim zeszycie powstała na nie taka odpowiedź:
Twoje Prawdziwe Ja nie potrzebuje wsparcia ani terapii, ludzkie ja – tak.
Dopóki utożsamiasz się z rolą ludzkiej istoty, to rola ta może wzrastać, stawać się pełniejsza i szczęśliwsza. Załóżmy, że bohater Twego życiowego filmu przeżył załamanie nerwowe lub depresję. Wobec takiej sytuacji Ty jako twórca, reżyser swego filmu możesz wybrać dla swego bohatera odpowiedniego terapeutę bądź duchowego nauczyciela, który pomoże mu odnaleźć zagubione cząstki siebie lub nie. Jeśli w swoim filmie wybierzesz nauki czy terapię skuteczną, wspaniale! To, co w efekcie nauk/terapii stanie się z Twym bohaterem, nie wpłynie co prawda w żaden sposób na naturę Twej prawdziwej Jaźni, ale ponieważ utożsamiasz się z bohaterem, będzie Ci się lepiej, milej żyło. Zawsze można poprawić jakość swoich snów, prawda? Z koszmarów zamienić je na piękne sny archetypowe, których akcja dzieje się pośród ukwieconych łąk, w towarzystwie przyjaciół.
Raz jeszcze to zaznaczę: Ani pozytywna, ani negatywna zmiana w scenariuszu Twego życia w żaden sposób nie wpłynie na Twoje Prawdziwe Istnienie. Ponieważ jednak doświadczasz świata zmysłami maleńkiej, wymyślonej przez siebie istoty, możesz zadbać o komfort jej przeżyć. Możesz także szanować inne istoty, ponieważ zdajesz sobie sprawę, że one również zostały wymyślone przez to samo Istnienie.
A teraz kolejne spostrzeżenie, równie ważne:
W każdej chwili gdy odrywasz uwagę od jaźni jednostkowej (bohatera swego filmu), poszerzasz świadomość i wracasz do odczucia swej pierwotnej tożsamości, wówczas nie zaznajesz depresji, nie trzeba Cię resocjalizować, uwalniać z roli kata czy ofiary. Nie trzeba, ponieważ w tym „momencie” nie odgrywasz żadnej z ludzkich, ziemskich ról. Natomiast dopóki utożsamiasz się z rolą krzywdziciela czy skrzywdzonego, tego, który oskarża albo tego, który się broni, wówczas cząstką SIEBIE pozostajesz zanurzony w Grze (w swoim filmie) i kontynuujesz tę Grę. Jeśli w niej ktokolwiek potrzebuje terapii, to tym kimś jest tylko bohater. Aczkolwiek skoro do tej pory utożsamiałeś się z nim (uznawałeś go za siebie), to jego zmysłami odczułeś świata dualnego – czyli nie tylko przyjemności, ale też cierpienia, nie tylko sprawiedliwości, ale też niesprawiedliwości, zimna i gorąca, głodu i przejedzenia.
Załóżmy jednak, że Ty-reżyser Spektaklu Życia wymyśliłeś sobie, że Twój bohater na jakiś czas zaniecha gry i przebudzi się, oświeci. Ponieważ scenariusz musi zawierać konflikt, punkt zwrotny i dramaturgię, a każda sekwencja ma mieć początek, rozwinięcie i zakończenie, to Twój bohater nie może po prostu krzyknąć: „Hop! Zdjąłem kostium i teraz w pełni ujawniam, Kim Jestem!”. Tutaj musi zostać odegrana pewna historia. Zgodnie z nią nasz bohater najpierw niby przez przypadek znajdzie sobie jakąś książkę, nauczyciela duchowego albo terapeutę, który pomału – byle nie za szybko, w Grze procesy są wszakże ważne – będzie go wyprowadzał z doznania bólu, samotności i rozdzielenia na doznanie jedności ze swym JA. Jeśli terapia ma przynieść skutek, to w konsekwencji doprowadzi do doświadczenia przebywania u Źródła.
W tym przypadku skuteczna terapia czy nauka będzie polegała na odsunięciu przekonań o własnej i innych niekompletności czy złej naturze oraz na odkryciu, że wszyscy są jednym, niemającym ludzkich cech Istnieniem, a codzienne sytuacje to tylko odgrywany przez Nie spektakl.
Inna z tym związana kwestia:
Jeśli ktoś jest chory i cierpi, a Ty mu powiesz: „Nie prawda! Wcale nie cierpisz, nie ma żadnej choroby!”, to negujesz jego doświadczenie. A doświadczenie to przecież odczuwalny, często przejawiony w materii stan. Tworzony jest cały Spektakl Życia, nie tylko jego fragmenty w postaci miłych chwil. Co zatem mógłbyś uczynić, kiedy ktoś cierpi? Nie próbuj zmieniać przejawów, ale ich źródło. A źródło to istnieje w Tobie, w Nas. Możesz zatem spojrzeć poza wizję cierpiącego człowieka i dostrzec, Kim on naprawdę Jest. Pamiętaj, to „moja” i „Twoja” Gra, nie tylko „jego”. Możesz więc spojrzeć poza niechciany obraz i zobaczyć, co jest jego prawdziwym źródłem. Kiedy odkryjesz źródło obrazu, sam obraz zniknie albo zostanie przemieniony w wizję niedualną. To najefektywniejszy sposób dokonywania zmian w projekcji świata – zacząć od JA.
Nie sil się na to, aby usuwać pełną cierpienia czyjąś historię albo zaprzeczać jej istnieniu. W świecie gry jakaś historia zawsze będzie dorysowywana.
Postrzegaj iluzje jako iluzje, a prawdę jako prawdę. To wystarczy.
Nie potrzebujesz usuwać Gry ani twierdzić, że nie istnieje; przecież jej na co dzień doświadczasz. Pod opowieścią o tym, że ja jestem terapeutą/nauczycielem, a Ty pacjentem dzieje się prawdziwy proces – rozpuszczania się lalki z soli w oceanie. Przy czym nie chodzi o to, aby ludzik z soli stał się jednością z oceanem. Chodzi o odkrycie, że on już jest oceanem w tej chwili, i zawsze nim był.
Dopóki chcesz w kimś coś naprawić, musisz uznać, że ten ktoś ma w sobie defekt, czyli że jest zły. A to przecież nieprawda. Owszem, rola, którą ten ktoś odkrywał, podlega modyfikacjom. Ludzik mógł wcześniej grać rolę kobiety szukającej pracy, mężczyzny skrzywdzonego przez los, bezdomnego, złodzieja, psychopaty… Ale zrozum, utożsamianie się z rolą i Grą to również wola Jaźni. Czy jakikolwiek wybór Jaźni może być dobry albo zły?
Wróćmy jednak do uleczenia naszego bohatera. W jaki sposób ono następuje? Zawsze zachodzi wtedy, gdy ustały poszukiwania i ludzik z soli wskakuje w fale kojącego oceanu. Wtedy znikają jakiekolwiek rozterki, pytania. W Przedstawieniu Życia naszkicowaliśmy dla niego pewną historię – chodził na terapie, na satsangi, praktykował jogę, medytację… – jednak w Rzeczywistości ta historia nie ma znaczenia, efekt zawsze jest ten sam – odzyskanie świadomości tego, Kim się Jest oraz Kim Są wszyscy.
Ja zostałem uleczony przez… Ja zostałem uleczony lekami. Ja zostałem uleczony akupunkturą. Ja zostałem uleczony przez guru. Ja zostałem uleczony uzdrawiającą energią. To tylko historyjka, w którą to nawijamy, tak, jakby leczenie pochodziło z zewnątrz. „Leczenie jest tam, przychodzi z zewnątrz, wchodzi we mnie i leczy mnie” – to tylko warstwy iluzji, które dodajemy do tego, co naprawdę się dzieje – do tej prostoty leczenia, którą jest widzenie tego, kim jesteś poza wyobrażeniami, poza historyjką o tym, który musi zostać uzdrowiony./Jeff Foster/
W Świecie Gry historie mogą być różne, ale efekt zawsze jest ten sam. Przypomina on powrót „syna marnotrawnego” do „ojca” albo wskoczenie ludzika z soli do oceanu. Jednak pamiętaj, tym, co wtedy roztapiasz, są tylko maski i kostiumy – wyobrażona osobowość, nie Prawdziwy Ty. Nie ma znaczenia, jak taki „powrót” będzie wyglądał w Twoim filmie, zawsze jest to ten sam „powrót”; a raczej uświadomienie sobie, że podróż miała miejsce tylko we śnie; bo Ty Prawdziwy nie zmieniłeś swojego stanu ani położenia – wciąż znajdowałeś się u celu, wciąż byłeś celem.
Skuteczne leczenie polega więc na patrzeniu poprzez maski i kostiumy na własną oraz innych istot prawdziwą tożsamość. Skuteczna terapia czy nauka polega zatem na uświadomieniu sobie, że niczego nie trzeba uzdrawiać, gdyż to, co naprawdę jest mną, nigdy nie zagubiło się, nie podzieliło, nie zachorowało ani nie zginęło.
Anna
2 lipca 2015 @ 20:37
To ciekawe. Coraz częściej zauważam synchronię. Ten tekst jest jednym z przejawów synchronii. Bo dziś zastanawiałam się nad pewną terapią. Zadawałam sobie pytanie, czy jest mi potrzebna, czy to tylko wymysł mojego ego, że coś jest mi potrzebne do uzdrowienia, bo skoro jestem doskonałością, to nic nie może mi pomóc. Od jakiegoś czasu poszukuję Ayahuaski. A skoro coś czego ja szukam, to tak naprawdę szuka mnie, to okazuje się, że jest ona coraz bliżej mnie. Jeszcze trzy lata temu czytałam o ceremoniach w Holandii. Za daleko i za drogo. A teraz okazuje się, że ceremonie są teżw Czechach. Bardzo blisko. I taniej. I gdy ona, Aya się zbliża, zastanawiam się czy jest mi potrzebna. Trochę się też boję. Ale czego tu się bać? Wiadomo – najbardziej boimy siesiebie. A ona obnaża to co jest w nas. Został mi jeszcze miesiąc, żeby się przygotować. Może będę naprawdę na nią gotowa, gdy poczuję, że nie jest mi zupełnie potrzebna. 🙂