Instrukcja do duchowego rozwiązania problemu
Sięgnę do lat, że tak to ujmę, mojej szkolnej młodości, gdyż wtedy już szukałam duchowych rozwiązań moich codziennych problemów. A więc w owych czasach przed nauką miałam godzinę czasu od przyjazdu pociągu do rozpoczęcia zajęć, czymś zatem trzeba było ten czas wypełnić. Na początku zwiedzałam pobliskie sklepy. Szybko jednak znudził mnie niemal ten sam wystrój wnętrz i asortyment towarów (wtedy jeszcze nie było wypełnionej rozmaitościami galerii ani nawet marketów). Jedynym miejscem, w którym zabawiałam na dłużej, były dwie księgarnie – takie, w których pojawiały się pierwsze egzemplarze poradników nowej psychologii – pozytywnego myślenia. Kiedy jednak kupiłam już wszystkie książki, na jakie pozwalało mi moje kieszonkowe, a wokół był trzaskający mróz, ziąb, deszcz lub wszystko to jednocześnie, inne miejsce schronienia stanowił umieszczony w pobliżu uczelni cichy gotycki kościół, w którym codziennie o 7.00 zbierała się już garstka osób. Był na tyle obszerny, że nawet podczas mszy, kiedy siedziało się w ostatnich ławkach, docierało do uszu już tylko echo z mikrofonu albo głośny dźwięk gwałtownie budzących się organów. Nie przeszkadzało to jednak w oddaniu się czemuś, co w jednej z zakupionych przeze mnie wtedy książek – tym razem nie z zakresu psychologii – nosiło nazwę kontemplacji.
Kupiłam więc kolejne tego typu lektury, licząc, że pogłębią moją wiedzę na temat doświadczeń, o których nie pisali autorzy książek z psychologii. Instynktownie czułam, że gdzieś w świecie musi skrywać się wiedza, która pomoże mi zmniejszyć stres przed egzaminami, skutecznie rozwiązywać codzienne problemy, a przy tym nauczy mnie pozostawać w stanie tej spokojnej równowagi przez cały czas. Niestety w kolejnych książkach – choć i wiele w nich olśniło, zachwyciło – ciągle dawała się zauważyć sporej wielkości wyrwa.
Anonimowy autor tej duchowej książeczki zachęcał, by znaleźć odczucie świętej obecności i kochać ją w sposób zupełnie bezwarunkowy, i aby wpatrywać się w nią wiele minut, mimo iż przecież nic nie widzimy. Mamy się nawet nie przywiązywać do jakichkolwiek odczuć-darów w postaci uczucia spełnienia czy radości, tylko nadal utrzymywać swą uwagę na tym źródle wyższych uczuć.
Przyznam, że w owym czasie nie stosowałam się do tych zaleceń zbyt gorliwie. A jednak wykonywałam wtedy jakąś praktykę, która każdy mój kolejny dzień zaczęła czynić szczęśliwym i harmonijnym. Kiedy za mało się nauczyłam, jakiś wykładowca nie przyszedł na zajęcia, innym razem zajęcia zostawały skrócone, a ja zdążałam na wcześniejszym pociąg 10 minut przed odjazdem. Takie przypadki zaczęły się odtąd wydarzać niemal każdego dnia. Posypały się dobre oceny i udane egzaminy.
To, co wtedy czyniłam w sferze duchowej, a co – rzecz jasna oprócz mojej nauki i starań – wprowadzało w moje życie harmonię, nazwałam powierzaniem.
Kiedy miałam te pół godziny czasu na przejście z przybytku ducha (kościoła) do przybytku intelektu (uczelni), targało mną mnóstwo lęków i stres. Oddawałam więc go boskiej obecności przez cały ten wolny czas. A kiedy to czyniłam, zaczęło do mnie stopniowo docierać, że stres ustępuje miejsca uczuciu spokoju, który z kolei zdawał się przypływać z tego samego niby-zewnętrznego źródła, z którego płynęły też: miłość, harmonia, dostatek, ład.
Mija 20 lat. W świecie nauki stają się głośne kontrowersyjne odkrycia. Jedno z nich mówi, że każda cząstka subatomowa (chodzi o fizykę kwantową) ma dwie natury: fali i cząstki. W swym pierwotnym stanie kwant pozostaje falą, lecz kiedy pojawi się osoba, która go będzie obserwować, przybierze on formę materialnej cząstki. Drugie odkrycie z nim powiązane: obserwator ma wpływ na wynik doświadczenia. Trzecie, już trochę starsze: czas i przestrzeń są ze sobą nierozerwalne, a czas nie płynie wszędzie tak samo. Przystanę przy dwóch pierwszych, one do naszego krótkiego artykułu wystarczą.
Instynktownie przeczuwałam, że prawidła te, choć dotyczące mikro- i makrokosmosu, mogą mieć zastosowanie w naszym ludzkim, codziennym życiu. Przecież kiedy pozostawałam odcięta od źródła wewnętrznej ciszy (nie używałam swego obserwatora) , wtedy nawet gdy starałam się o coś najmocniej na świecie, na drodze spotykały mnie głównie trudności. Przeciwnie do stanu, kiedy świadomie obserwowałam proces zdrowienia czy rozwiązywania problemu. Nie ważne, że nie było żadnego dostrzegalnego wzrokiem procesu zdrowienia. Wystarczy, że go obserwowałam. To obserwator zamienia fale w cząstki, nie odwrotnie.
Dziś, łącząc tamte doświadczenia sprzed lat oraz odkrycia fizyki kwantowej, ułożyłam instrukcję, która być może i Tobie pomoże odzyskać stan, jaki w najbardziej beztroskich czasach mego życia był moim udziałem. Oto ona:
1. Powierzaj/oddawaj z serca Wspierającej Obecności swój problem oraz związane z nim emocje i myśli [nie powiem Ci, gdzie ją poczujesz, najpierw musisz to przyjąć na wiarę, z czasem przyjdzie subtelne odczucie]. Czyń to tak długo, aż poczujesz spokój lub wewnętrzną ciszę (emocje, wcześniej choćby nie wiem jak szaleńcze, rozpierzchną się).
Może to trwać od pół minuty do pół godziny, zależnie od stopnia Twego zaangażowania w problem.
2. Poślij prośbę o rozwiązanie swego problemu do źródła tego spokoju (kojącej obecności). Oddaj mu swój problem.
3. Posiedź w ciszy i obserwuj, jak ta czysta, emanująca spokojem obecność rozwiązuje problem [2 – 10 minut].
Wiem, nie będziesz oczami niczego widział, ważne tylko, byś miał świadomość, że właśnie teraz, w tej chwili, Twój problem jest rozwiązywany.
4. Pozostań zanurzony w tym kojącym spokoju jeszcze przez chwilę.
5. W ciągu dnia już nie wracaj do tematu, chyba że jest to konieczne. Nie podglądaj też procesu jego przemiany/rozwiązywania. Przecież oddałeś go źródłu spokoju i harmonii, wypuściłeś z umysłu i sfery emocji jak dzikiego ptaka na wolność. W dobrym czasie on sam do Ciebie wróci odmieniony. Nie niecierpliw się, nie wypatruj rozwiązania problemu.
Fizycznie możesz, a nawet powinieneś robić swoje (przyjmować przepisane leki, zasięgnąć porady u prawnika, wypisywać podania o pracę – zależnie od rodzaju problemu). Jednak w swoim wnętrzu nie sprawuj już kontroli nad tą sytuacją – ani na najcieńszej nitce nie trzymaj tego dzikiego ptaka, niech leci jak najwyżej ku bezkresowi spokojnego nieba.
Ciałem swym biorę udział w walce,
umysłem jednak pozostaję u stóp Buddy.